niedziela, 1 marca 2015

Syndrom opuszczonego gniazda...

                                   Niedaleko domu mamy dwa bocianie gniazda. Jedno - na wielkim słupie elektrycznym - jest tam odkąd pamiętam. I odkąd pamiętam, nigdy nie było  puste. Od paru lat jednak ciężkie i ogromne gniazdo regularnie uszkadzało kable energetyczne. Latem , kiedy bociany urządzały sobie pikniki na drutach, zakład energetyczny był zmuszony urządzać sobie regularne wycieczki na nasze gospodarstwo. W sierpniu , zaraz po bocianim sejmiku , panowie przyjechali po raz kolejny , ale tym razem zabawili nieco dłużej . Ostrożnie zdjęli stare gniazdo, na słupie zamontowali stabilny metalowy stelaż w kształcie koła zabezpieczający druty i spróbowali położyć na nim gniazdo z powrotem. Przy probie umocowania jednak spadło i rozpadło się w drobiazgi. Licząc na spryt i pracowitość bocianów - zadowoleni odjechali...
     Wiosną zaczęła się polka. Najpierw przyleciał on. Zwykle pierwszy przylatuje samiec. Sprawdza gniazdko , poprawia i czeka na nią... Szanowna samica zjawia się na gotowe kilka dni pózniej. Ciekawe , nieprawdaż ? Atrakcyjniejszy gość z mieszkaniem i do tego odnowionym... Nic dziwnego, że nie rzadko samice tłuką się między sobą o  ciepłe gniazdko... A on czeka... Samo życie...
     Ale gniazdka nie było, to znaczy było , ale w postaci góry skotłowanych gałęzi. Jemu nie w smak. Postukał w metalowy stelaż , posiedział smętnie na dachu obory obok i zniknął . Przez kilka dni odstawiał ten sam taniec. Próbował kłaść gałęzie na stelażu , ale spadały przez jego zbyt duży ażur. Po kilku dniach dołączyła ona i stukanie dziobem o niegościnny metal zaczęło się w tandemie. Wyglądały na zrezygnowane, a ja miałam wrażenie , że jak odlecą , to susza spali nam wszystkie trawy, krowy będą padać a koniczynę zaatakuję jakaś zaraza...
Pracownicy z naszego gospodarstwa nie byli zachwyceni, że dokładam im obowiązków. Wchodzili na ten wielki słup i kładli na zmianę gałęzie i słomę.  Burczeli przy tym  pod nosem, ja zapomniałam o obowiązkach kury domowej,  a bociany nie spuszczały z nas oka...
    Byłam zachwycona, kiedy w kilka dni pózniej ona już nie opuszczała gniazda , a on z wielkim zapałem je uszczelniał. Obie przyglądałyśmy się sobie przez jakiś czas. Ona z góry przez dziury w jeszcze nieszczelnej "podłodze" , a ja  z dołu nagminnie coś przypalając na gazie...Po tygodniu on dziury załatał, ona wdzięcznie wysiadywała jaja , ja wreszcie zaczęłam podawać moim chłopcom dopilnowane spaghetti z macierzanką.  Pod koniec maja pojawiły się  cztery młode bocianiuki,  a nam zdrowych cieląt wycieliło się tego lata  jak nigdy, dochowaliśmy się nawet dwóch par blizniat w stadzie... Staranna dbałość o stado - ktoś powie. Ja wiedziałam swoje....

1 komentarz:

  1. Niesamowita z Ciebie babka!
    Serdecznie pozdrawiam i życzę szybkiego powrotu do zdrowia :-)

    OdpowiedzUsuń