sobota, 21 lutego 2015

Córeczki Niteczki

                                                     Całe wakacje, święta i weekendy spędzałam jako dzieciak u moich dziadków na wsi. To były czasy, kiedy większość z nas miała jeszcze dziadków na wsi. Teraz tacy dziadkowie to prawdziwy luksus. Dzisiejsza babcia nabiera sił, dystansu do obowiązków w różnego rodzaju Spa i asertywnie dzieli swój czas między pracą, domem i pomocą w opiece nad wnukami.
Dzisiejsi dziadkowie wciąż "ciagną" swoje firmy,  albo pracują na państwowej posadzie jak długo się da, żeby młodym dołożyć do kredytu na mieszkanie albo samochód, nierzadko na dobre przedszkole...                                                                                                                                                              Moja kochana babcia nauczyła mnie przez te lata masy rzeczy.
A ponieważ wtedy w telewizji dla dzieci był tylko rano Teleranek , po południu Pankracy albo inny Pomysłowy Dobromir, wieczorem zaś z wypiekami na twarzy oczekiwana Wieczorynka, mieliśmy mnóstwo czasu , żeby samemu coś wymyślić. Jeśli akurat nie trzeba było babuni w czymś w domu pomóc.
                Któregoś dnia, być może w wakacje, w ramach opieki nade mną, ( miałam osiem, może dziesięć lat, więc nie mogłam sama zostać w domu ), babunia zabrała mnie do swojej sąsiadki... Mówiła o niej : Pańciuchna, bo owa sąsiadka tak zwracała się  do wszystkich bez wyjątku pań, z którymi rozmawiała. Nie pamiętam , z kim mieszkała Pańciuchna, nie pamiętam jej męża, dzieci, nie pamiętam, o czym panie rozprawiały na tych spotkaniach. Ale nie zapomnę nigdy jej  ani jej niezwykłego domu.
Pańciuchna bowiem szydełkowała, robiła na drutach wspaniałe rzeczy i haftowała ... W pokoju,  gdzie przesiadywałyśmy , wszędzie były kolorowe nitki, kordonki, muliny, "zakrzyżykowane" kanwy i masa serwet, obrusów, bieżników haftowanych w kolory tęczy... Byłam zachwycona i szczęśliwa. Mogłam godzinami gapić się , jak Pańciuchna haftuje i zgrabnie posługuje się igłą pod wszystkimi możliwymi kątami -  nie przerywając gadania oczywiście. No i wtedy właśnie "wsiąkłam" -  jak to się zgrabnie mówi. Czym skorupka za młodu ... i tak dalej. Mojej babci krawcowej na tyle to pasowało, że skądś wynajdywała dla mnie kolorowe muliny, stare wełniane motki wełny, jakieś kawałki lnu i bawełny i razem z Pańciuchną uczyły mnie szyć, haftować i robić na drutach. Babcia  miała mnie z głowy na wiele godzin. To im więc zawdzięczam znajomość wszystkich możliwych haftów, robienia kolorowych swetrów , pięciopalczastych rękawiczek i czapeczek z pomponami na drutach. Jako 11, 12 latka potrafiłam uszyć z niewielką pomocą  babci kołderkę i zrobić na drutach  komplet wełnianej garderoby dla mojej jedynej lali, którą dzieliłam się  z siostrą...
                 To był właśnie ten moment, kiedy robótki ręczne zawładnęły mną  całkowicie.
Jestem wdzięczna za tę miłość do niteczek i innych ręcznych cudeniek mojej babuni i Pańciuchnie z małego domku z czerwonej cegły i bajecznym ogrodem...                                                                                        Obu pań już dawno nie ma . Oba domy przebudowano i odnowiono. Na podwórkach jednak wciąż stoją drzewa i stare nieużywane już dziś studnie. Dęby się rozrosły , a studnie omszały. Prawie stuletnią maszynę do szycia babuni ktoś ukradł , a we wsi prawie już nie ma nikogo , kto z Pańciuchną pił  herbatkę. Ale moja pamięć o nich jest wciaż jaskrawa, jak kolory na haftowanych wtedy obrusach.  I żyje teraz  w moich ściegach,..
Dziękuję, babciu...

1 komentarz:

  1. Pochłaniam z otwartą buzię każdy Pani post. Dla Pani inspiracją była babcia, a dla mnie moja mama, która nie rozstawała się z drutami, jak teraz ja z szydełkiem. Tak wiele im zawdzięczamy...Jak dobrze, że ktoś taki istniał i nadal istnieje w naszych sercach, wyobraźni, wspomnieniach.

    OdpowiedzUsuń